W tym artykule przeczytasz m.in.:
- co się stało z kotami,
- o podejściu właściciela,
- jak zareagowały służby.
Zaalarmowani informacjami, które spływały do nas od mieszkańców legionowskiego osiedla Piaski, podjęliśmy interwencję prasową w sprawie niekontrolowanego rozrodu kotów. Początkowe informacje dotyczyły bieżącego roku, jednakże korzenie sprawy sięgają o wiele głębiej.
,,Znajdowałem u siebie martwe koty”
Na jednej z działek na osiedlu Piaski w okresie letnim regularnie dochodzi do rozmnażania się kotów, pokłosiem czego rokrocznie rodzi się ok. +/- 20 osobników. Zwierzęta te zdane są na pastwę losu. Nikt z właścicieli działek nie dba bowiem o nie. Koty, w tym ledwo co narodzone (sic!), błąkają się po terenie osiedla w poszukiwaniu pożywienia. Wchodzą one na pobliskie działki oraz teren pobliskiej parafii. Problem rozrósł się na szeroką skalę i stanowi poważne zagadnienie w dwóch obszarach. Pierwszym z nich jest los zwierząt. Bezdomne koty w takiej liczbie nie są w stanie siebie wykarmić. W poszukiwaniu pokarmu udają się na inne posesje na terenie osiedla, skąd są przeganiane przez obecne na nich zwierzęta oraz - co gorsza - do pobliskiego lasu. Współpracujący ze mną informatorzy poinformowali mnie, iż wielokrotnie widzieli, jak lisy niosą w pysku martwe koty (pochodzące z ww. podwórek) lub znajdowali je rozszarpane właśnie w lesie. Co więcej, niezaszczepione młode koty narażone są na szybką śmierć z powodu nosówki, chlamydiozy lub panleukopeni. Niestety znajduje to odzwierciedlenie w rzeczywistości. Mieszkańcy znajdują bowiem martwe osobniki na jesień, co potwierdza, iż zaniedbane zwierzęta nie są w stanie przetrwać okresu innego od letniego.
Do problemu dochodzi regularnie od kilku lat. Jak mówi jedna z osób sąsiadujących z właścicielem działki, na której dochodzi do rozrodu, problem dużej ilości rodzących się kotów występował od kiedy tylko została zbudowana jej działka.
- Od kiedy pamiętam, przychodziła od nich masa kotów. Co roku nowe. Poprzednie umierały. Znajdowałem/am u siebie martwe koty, które znałem/am z widzenia - mówi anonimowo właściciel sąsiadującej działki.
Jak twierdzi nasz informator, sytuacja od 2-3 lat przybrała na sile. Wcześniej koty były widoczne tylko w najbliższym sąsiedztwie. Dziś w sprawę zaangażowani są dalsi mieszkańcy osiedla. Zdaniem informatora, sytuacja jest nie do zniesienia.
,,Następnego dnia kot byłby martwy”
Koty znajdujące się na posesji są w tragicznym stanie. Są znacznie wygłodzone, zarobaczone i zapchlone. Problem z pchłami występuję w takim stopniu, iż zwierzęta mają na swoim ciele rany, spowodowane działaniem pasożytów. Co więcej, chorują na śmiertelne choroby.
Jedna z sąsiadek, która przygarnęła pod swój dach zwierzę mówi, iż dotarła ze zwierzęciem do kliniki weterynaryjnej w ostatniej możliwej chwili. Zwierzę od początku wykazywało znaczne osłabienie. Jak się okazało, wpadło w anemię, która jest u kotów chorobą śmiertelną. Co więcej, kot był mocno odwodniony i zaniedbany.
-Gdyby przyjechali Państwo następnego dnia, kot byłby martwy. Rokowania są ostrożne - zacytowała weterynarkę sąsiadka.
Dodatkowym czynnikiem, który dodaje znaków zapytania w kwestii zdrowia kotów, jest wysokie prawdopodobieństwo kazirodztwa. Według naszego informatora/rki, na podwórku żyją dwa samce, które zapładniają swoje córki. To zaś przełożyć się może na wady genetyczne, a kalejdoskopem tego mogą być choroby.
O ile młode koty mają szansę na znalezienie nowego i kochającego domu, o tyle przy starszych osobnikach sytuacja jest bardziej skomplikowana. Są to dzikie koty z dzikimi odruchami. Młode również wychowywane są dziko, ale ze względu na swój wiek, nie nabrały jeszcze odruchów, właściwych dla starszych osobników, co utrudniłoby im przystosowanie do ludzi.
Bardzo niepokojącym faktem jest zmniejszająca się liczba kotów. Według informacji mieszkańców na początku sezonu było ok. 20 zwierząt. Do dziś przetrwały jedynie 4 - dwa samce i dwie samice, z których jedna do zeszłego tygodnia karmiła co najmniej jedno młode. Od trzech dni po młodym i jeszcze jednym kocie ślad zaginął. Nie jest znany również los większości pozostałych zwierząt. Od dwóch tygodni obserwacji zgłaszanego terenu, liczebność zwierząt powoli się zmniejszała.
,,Mam koty od lat i wiem, jak się nimi zajmować”
Właścicielami bardziej działki, na której żyją koty, niż samych zwierząt, jest starsza kobieta oraz jej syn. Podczas wielokrotnych odwiedzin w okolicy i kontroli sytuacji zwierząt, udało nam się nich natrafić - przypadkowo, gdyż na próby kontaktu nikt nie odpowiadał.
Podczas wskazywania przez nas dramatycznego stanu zwierząt, braku kastracji (która byłaby remedium w zaistniałej sytuacji) oraz licznych świadectw, które potwierdzają znaczące zaniedbanie zwierząt i ewidentny brak wiedzy (albo brak działania w tej sprawie) o ich stanie, jednostki te zaprzeczały sytuacji. Twierdziły, że od lat mają koty i potrafią się nimi opiekować.
Osoby te powoływały się na to, iż dają kotom jeść, a na dowód widoczne są na podwórku puszki po karmie. Fakt, opakowania przewalały się po krzakach. Stan zwierząt jednak nie wskazuje na opiekę. Zwierzęta były skrajnie wychudzone. Co więcej, argumentem, który przeczy tezie posiadaczy posesji jest fakt stanu zdrowia kotów, nawet jedynie w wizualnej odsłonie. Koty są całe zapchlone z uszami zapchanymi świerzbem. Jest to rzecz, której nie da się nie zauważyć i tylko pokazuje brak pojęcia tychże Państwa o losie zwierząt, które zamieszkują ich podwórko.
Co więcej, gdy zapytaliśmy Pana o konkretne koty, nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie. Nie podał również liczby kotów, która zamieszkuje jego działkę.
Na koszt gminy dostępna jest bezpłatna sterylizacja bezpańskich zwierząt. Wystarczy takową potrzebę zgłosić do urzędu i zgłosić się ze zwierzęciem do pobliskiego punktu weterynaryjnego, który współpracuje z gminą. Właściciele posesji nie skorzystali jednak z takiej możliwości, pokłosiem czego nastąpił niekontrolowany rozród zwierząt.
Problemy mieszkańców i cisi bohaterowie
Z kilku przeprowadzonych rozmów z informatorami, pochodzącymi z miejscowych domów, wynika, iż zbłąkane koty regularnie koczują na ich podwórkach w poszukiwaniu schronienia i pożywienia. Nie jest to dla nich jedynie uciążliwe i łamiące serce, ale i powoduje szkody. Zwierzęta niszczą ich rośliny (co jest szczególnie dotkliwe w przypadku niewykastrowanych osobników). Kolejny aspekt problemu przybiera materię finansową. Mieszkańcy z własnych środków dokarmiają zwierzaki. Niektórzy do zakupionej karmy dodają środki antykoncepcyjne, co wiąże się ze znacznymi kosztami. Jedna z mieszkanek alarmuje ponadto, iż koty ze wspomnianych posesji przeniosły na jej zwierzęta pchły. Pobliskie otoczenie lasu niesie również ryzyko transmisji wścieklizny od większych zwierząt (w tym lisów, których w legionowskim lesie nie brakuje). Jak twierdzą nasi rozmówcy, problemem są koty z omawianej działki, gdyż ich zdaniem właściciele posesji są jedynymi osobami w otoczeniu, które nie kastrują kotów.
Osiedle ma wśród mieszkańców osoby, które nie mogą biernie przyglądać się sytuacji. Od kilku lat trzy mieszkanki osiedla regularnie dokarmiają niektóre z kotów ze wspomnianej działki, pozostawiając w pobliżu suchą i mokrą karmę.
Niektórzy mieszkańcy zdecydowali się również przygarnąć zbłąkane i wygłodzone koty, które beztrosko chadzały po osiedlu. Po okazaniu mi zdjęć z dnia przygarnięcia danego kota, różnica między przeszłością, a teraźniejszością jest nieporównywalna. Ze zwierząt, po które już sięgała śmierć, wyrosły na szczęśliwe pupile.
Sprawa została przedstawiona lokalnym fundacjom - Stowarzyszeniu Koci Zakątek i Fundacji Bojkot. Niestety nie są w stanie przyjąć kotów ze względu na przepełnienie. O problemie poinformowaliśmy również kilka stołecznych fundacji. One również nie pomogły, gdyż nie mają miejsca nawet dla warszawskich zwierząt. Jedynie legionowska klinika weterynaryjna Legwet zadeklarowała się przyjąć 2-3 koty, jednakże na więcej nie ma miejsca.
Każdy umywa ręce
Wkraczając z interwencją prasową próbowaliśmy włączyć w akcję również organa prawne. Niestety bezskutecznie. Na początku zgłosiliśmy sprawę do legionowskiej Straży Miejskiej (Ekopatrol), która skierowała nas do miejscowej policji. Tam odesłano nas do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. Tam Pani Inspektor nakazała nam skierować pismo do Urzędu Miasta Legionowo argumentując, iż jest to zadanie wewnętrzne legionowskiego urzędu.
Pomimo przesłania dwóch pism interwencyjnych i prośby o szybkie działanie, nie otrzymaliśmy ze strony urzędu żadnej odpowiedzi. Sytuacja ta jest na tyle patowa, iż wkrótce nadejdą chłodniejsze noce i zwierzętom trudno będzie przetrwać sezon jesienno-zimowy. Ponadto informacja o stale zmniejszającej się liczbie zwierząt jest alarmująca i powinna zmotywować służby do szybkiego działania.
Napisz komentarz
Komentarze